Ostatnio zaczęłam się głębiej interesować tematem zdjęć, a konkretniej – robieniem zdjęć ludziom.
Może najpierw trochę prawniczych formułek – wizerunek to takie utrwalenie mojego wyglądu na dowolnym nośniku, które pozwala na bezproblemowe rozpoznanie, że ja to ja.
Prawo uznaje wizerunek za dobro osobiste i gwarantuje jego ochronę – zasadniczo trzeba mieć niewątpliwą zgodę fotografowanej osoby (kiedyś podeszła do mnie blogerka pisząca o ludziach żyjących w naszym mieście i zanim wyciągnęła aparat, zapytała o zgodę – brawo) na utrwalanie i rozpowszechnianie jej wizerunku.
Przy czym zdecydowanie więcej uwagi poświęca się zgodzie na rozpowszechnianie wizerunku, niż zgodzie na utrwalenie wizerunku (sprawdźcie wyniki w Google). A wszystko zaczyna się przecież od utrwalenia. Nie jest tak, że mogę sobie robić bezkarnie zdjęcia nieznanym ludziom w miejscach publicznych, nawet jeśli zamierzam schować te zdjęcia do szuflady. Wizerunek jest daną osobową i zasady ochrony danych osobowych (czyli zbieranie, utrwalanie i przechowywanie) mają tutaj zastosowanie.
Natomiast zgoda na rozpowszechnianie wizerunku jest oparta o prawo autorskie i jest obligatoryjna. Nie jest potrzebna jedynie wtedy, gdy:
- zapłacono komuś za pozowanie (ale tu też jest uwaga – musi być dokładnie określone miejsce, czas i charakter publikacji wizerunku), bo przyjęcie zapłaty za pozowanie jest równoznaczne z wyrażeniem zgody
- wykonano zdjęcia osobie publicznej w trakcie pełnienia przez nią obowiązków
- zrobiono zdjęcie tłumu, gdzie jakaś osoba jest szczegółem całości.
I teraz najważniejsze – co to znaczy publiczne rozpowszechnianie wizerunku. Chodzi o takie udostępnienie wizerunku za pomocą dowolnego medium, że może się z nim zapoznać większy krąg odbiorców – niekoniecznie nam znany. Czyli blog, Facebook, reklama w TV, gazecie, otwarta galeria w Internecie – to będzie rozpowszechnianie wizerunku. Ale przesłanie zdjęć e-mailowo do jednej osoby już rozpowszechnianiem wizerunku nie jest.
Spodobał Ci się wpis?